> Travel & Events > Kuba > Wyspa buntu
zwiń mapę rozwiń mapę
kuba

Drukuj Zmień rozmiar tekstu Zmień rozmiar tekstu Zmień rozmiar tekstu

Wyspa buntu

25 marca 2014

Kuba to nie tylko oszałamiające urodą karaibskie plaże, połatane chevrolety z lat 50. I gibkie ciała poruszające biodrami w rytm salsy. To kawał historii dumnych buntowników, wśród których ducha rebelii czuć na każdym kroku. Barman na Maguana Beach miesza z zapałem mojitos. O 11.00 przed południem jest już 35 stopni w cieniu. Od ciemnozłotych piasków plaży i morza o barwie kobaltu, bar dzielą zaledwie metry. Ze wszystkich stron zjeżdżają się tu młodzi ludzie, którym niewiele trzeba do rozkręcenia zabawy w rytm gorącej, erotycznej salsy. Jak się tu dostali? Ano, łapiąc po drodze okazję, aby dotrzeć starymi, zardzewiałymi i połatanymi chevroletami. Na przekór obezwładniającej spiekocie zbliżającego się południa, plażowicze grają w najlepsze w siatkówkę. Prawie zawsze możemy się spodziewać takiego obrazka – na parkiecie, w cieniu palm, miejscowy przystojniak przytula dziewczynę, kołysząc się w rytm mieszaniny dźwięków salsy i tańca ulicznego. Dziewczyna, zwykle śliczna i w skąpym bikini. Chłopak, gdy ściągnie t-shirt, zademonstruje perfekcyjnie wykonany tatuaż z wizerunkiem Che Guevary, umiejscowiony pomiędzy lśniącymi od potu łopatkami. Taka impreza plażowa, jak wiele innych na kubie, odbywa się zawsze w dobrym stylu. I choć wygląda bardzo malowniczo, w powietrzu daje się wyczuć wszechobecną tutaj energię rebelii i oporu. Postawa buntownicza jest cechą narodową tego kraju. To niezbyt rozległa wyspa, lecz w ciągu minionego półwiecza jedyny kraj na obu kontynentach amerykańskich, który konsekwentnie przeciwstawiał się wpływom USA. Potrafił narazić się supermocarstwu do tego stopnia, że w roku 1962 obecność pocisków radzieckich w tym rejonie omal nie doprowadziła do wybuchu wojny nuklearnej.

Obywatele amerykańscy, stawiając nogę na tej ziemi, nadal, delikatnie rzecz ujmując, czują się dość nieswojo. Wciąż jest to ziemia zakazana. Buntowniczy duch kubańczyków jest znacznie starszy niż rewolucja komunistyczna. Wszystko zaczęło się jeszcze w roku 1511, w pobliżu plaży, na której teraz rozbrzmiewają beztrosko taneczne rytmy. Z tych właśnie zarośli wódz Indian szczepu Taino, Hatuey, wyprowadził partyzanckich wojowników, którzy uderzyli na obóz hiszpańskich konkwistadorów, zgrupowanych w garnizonie Baracoa. Przez trzy miesiące Indianom udało się dotkliwie nękać najeźdźców. W końcu jednak Hatueya zdradzono, złapano i przywiązano do słupa. Duchowny konkwistadorów miał kilka minut, aby nawrócić go na wiarę chrześcijańską. Hatuey zapytał wtedy, czy takich samych chrześcijan, jak oni, spotkać można w niebie. Gdy usłyszał odpowiedź twierdzącą, odparł: „w takim razie wolę iść do piekła!”. Został więc spalony na stosie. Rdzenną ludność Karaibów praktycznie wytrzebili najeźdźcy, ale i tak nie zginął waleczny duch oporu z czasów Hatueya. W prowincji Guantanamo, najspokojniejszej części wyspy, znajduje się ogromny rezerwat przyrody – park Nacional Alejandro de Humboldt – dżungle, lasy sosnowe, laguny, bagna i wodospady wyglądają dokładnie tak samo, jak w czasach Hatueya. Południe wyspy było tradycyjnie krajem banitów.

Droga z Baracoa do Santiago de Cuba prowadzi przez wiele miejsc związanych z rewolucją. Po latach rządów Hiszpanów pokolenie kolonistów i niewolników dojrzało w xix wieku do walki o niepodległość. Zaraz za Baracoa znajduje się miejsce, do którego w roku 1895 przypłynął właściciel fantazyjnych wąsów, Antonio Maceo, zwany wielkim lwem kubańskim. Tuż za zakolem wybrzeża w tym samym roku wylądował przywódca intelektualny rewolucji kubańskiej, José Marti. Obaj zginęli później bohatersko w wojnie kolonialnej. Pomiędzy miejscami upamiętniającymi te postaci rozciągają się najpiękniejsze tereny, jakie spotkać można na Karaibach. Przez całe mile wiją się wzdłuż stromych, chłodnych, zamglonych zboczy gór, pełnych żywej, lśniącej zieleni. W wielkiej ciszy usłyszeć można tylko śpiewy ptaków dobiegające z głębi pradawnych lasów. Jedynym znakiem obecności człowieka jest droga. Gdyby nie ona, trudno byłoby odróżnić to miejsce od pradawnej krainy z czasów jurajskich. W kierunku morza, zielone wzniesienia ustępują miejsca suchym terenom skalistym, na których rosną gdzieniegdzie palmy i kaktusy. Na granicy morza widać wąski, biały pas piachu, a oślepiające słońce Karaibów zmienia całą zatokę w elektryzujący odcień błękitu. Trudno uwierzyć, że taki kolor rzeczywiście występuje w przyrodzie, a jednak Guantanamo jest obszarem zachowanym niemal całkowicie w stanie naturalnym. Jedyny wyjątek stanowi… Kontrowersyjna baza amerykańska. Kiedyś rząd kubański pozwalał turystom odwiedzać pobliskie Mirador de Malones i oglądać przez płot żołnierzy amerykańskich. Teraz jest to zabronione. Droga dyskretnie skręca w kierunku lądu i nic nie wskazuje na to, by poza posterunkiem wojskowym coś tam jeszcze mogło istnieć. W istocie, nigdzie tutaj nie ma oznaczeń. Prowadzenie samochodu na kubie to nie lada wyzwanie. Drogi są w opłakanym stanie. W jeszcze gorszym są samochody. W nocy nic nie jest oświetlone. Co gorsza, nie ma żadnych znaków drogowych, tablic informacyjnych. Bardzo łatwo przeoczyć jakiś zakręt czy skrzyżowanie. Obcokrajowcy muszą orientować się dokładnie tak samo, jak pół tysiąca lat temu za czasów Kolumba. Przy pomocy słońca i gwiazd. Niezwykle popularny jest autostop. To najlepszy sposób, aby dać sobie radę w nieznanym terenie. Na drogach spotkać można całe setki potencjalnych autostopowiczów. Najbardziej popularne miejsca postoju pasażerów mają nawet swoich lokalnych organizatorów, którzy decydują o tym, kto ma pierwszeństwo (zwykle osoby starsze i rodzice z dziećmi). Przejeżdżając koło stojących, a mając jeszcze wolne miejsca w samochodzie, z całą pewnością można spodziewać się niecenzuralnych okrzyków pod swoim adresem. Niezabieranie autostopowiczów uważane jest za akt egoizmu. Jeśli zaś uda się podwieźć odpowiednich ludzi, poprowadzą oni turystę znacznie lepiej niż mapa.

Podobnie jak Baracoa, historia Santiago datuje się od czasów wczesnych podbojów konkwistadorów. Mimo że miasto nie raz przeżywało atak piratów, najeźdźców, zmagania rewolucjonistów, trzęsienia ziemi, huragany i przebudowy, to wciąż zachowało szczególny posmak starego miasta kolonialnego. Z najlepszego punktu obserwacyjnego w mieście – dachu hotelu Casa Granda – widać czerwone dachy i drewniane, chybotliwe tarasy Santiago, przypominające nieco klimaty starożytnego Rzymu. Gdy słońce zachodzi, słomkowe barwy katedry, z korynckimi pilastrami i połamanymi okiennicami, stają się ciemnoróżowe. W powietrzu panuje taka cisza, że ponad dachami słychać każdą nutę muzyki, która dochodzi z placu u podnóża katedry. Ciemne chmury zaczynają przewalać się od strony portu, ponad górami. Wieczorne powietrze przecinają spektakularne błyski różowego światła. Santiago to kolebka ostatniej rewolucji kubańskiej. 26 lipca 1953 roku charyzmatyczny, młody prawnik, Fidel Castro, wraz z młodszym bratem Raulem poprowadził oddział 120 rewolucjonistów na koszary Moncada Barracks, w pobliżu historycznego centrum Santiago. Atak się nie powiódł, a Fidel i Raul zostali aresztowani. Ślady kul, które zobaczyć można na ścianach zabudowań, nie są prawdziwe. Autentyczne ślady walki są dużo poważniejsze, ale zostały zatarte przez władze starego reżimu. Pięć i pół roku później Fidel stanął na czele zwycięskiej rewolucji, a ślady wystrzałów z czasów tamtych wydarzeń zostały troskliwie odrestaurowane. Przyjeżdżając do Santiago podczas Fiesta del Fuego, trwającego tydzień karnawału muzyki, tańca i domowego rumu, możemy spodziewać się ulic wypełnionych przez tłumy ludzi. Niektóre zespoły biorące udział w paradzie związane są z Santerią – ludowymi kubańskimi wierzeniami, które łączą elementy katolicyzmu z tradycyjnymi wierzeniami ludów Afryki zachodniej, sięgającymi jeszcze czasów handlu niewolnikami. Rozebrani do pasa tancerze, obwieszeni koralikami i bębenkami, trzymają w ustach cygara. Tancerki w koronkowych strojach obracają się, zamiatając podłoże rozłożystymi sukniami. Kolorowe, kogucie pióra płoną u stóp figur wyobrażających duchy i postacie świętych. Ten niesamowity koloryt, pomieszany z muzyką, wprawia w taneczny nastrój nawet tych turystów, którym słoń nadepnął na uszy. Kiedy kończy się wielka parada, rozpoczyna się zabawa do białego rana.

Długa autostrada łącząca Santiago z hawaną znaczy szlaki zarówno xix-, jak i xx-wiecznej rewolucji. Blisko 1000 kilometrów plantacji z rzadka tylko ożywia jakiś billboard, zwykle z hasłem mającym motywować naród do działania. Nie ma tutaj żadnych reklam. Zamiast tego, znaleźć można wiele murali przypominających ludziom o nader ciężkich czasach embarga, nałożonego na wyspę przez amerykanów, albo wzywających naród do naśladowania Che Guevary. Pokonanie tej trasy samochodem zajmuje dwa dni. Samolotem leci się zaledwie dwie godziny, ale kubańskie linie lotnicze nie nadają się dla ludzi o słabych nerwach. Klasyczny lokalny obrazek to, rzecz jasna, stojące na poboczach uszkodzone wielkie auta amerykańskie z lat 50., bezustannie naprawiane przez właścicieli, żeby nie rozleciały się do końca. Nieco większą grozę budzi jednak taka sama sytuacja w odniesieniu do… samolotów. W czasie brzydkiej pogody steward podaje na pokładzie kawę, spowitą w opary mgły wdzierającej się na pokład przez źle uszczelnione okna. A gdy pogoda sprzyja, można również nacieszyć się niezwykłym widokiem gór sierra maestra. Widok ten znakomicie odwraca uwagę od podejrzanie niebezpiecznych odgłosów wydawanych przez śmigła samolotu. Do odważnych świat należy. Celem rewolucji kubańskiej było zdobycie hawany. Próbuje do niej także dotrzeć większość turystów, by w rezultacie przekonać się, jak bardzo kocha albo nienawidzi to miasto. Hawana to hałaśliwy labirynt brudnych, pełnych wrzasku ulic, a zarazem miasto o niepowtarzalnym uroku, wibrujące natarczywie w rytmie kultury latynoskiej. Jak rzadko które, demonstruje otwarcie turystom swoją historię. Wszystko wydaje się tu zatopione w przeszłości. Rejony vieja i centro mają charakter typowo kolonialny, a w majestatycznym Miramar i Vedado dominuje lekki styl art deco. Hawana ma za sobą zmienne koleje losu, uzależnione głównie od światowej koniunktury cen cukru. Kiedy rozpoczęła się epoka komunizmu, bogaci musieli stąd uciekać. Wille plutokratów zamieniono na szpitale, szkoły i domy dla biednych rodzin. Skutki rewolucji kubańskiej widoczne są na co dzień w stanie zdrowia ludności i statystykach analfabetyzmu. Gdy urwała się pomoc bratniego związku radzieckiego, architektura hawany zaczęła się powoli rozpadać. Kuchnia kubańska jest fantastyczna w Miami czy Nowym Jorku, ale na kubie jest po prostu niezjadliwa. Nudne, pozbawione wdzięku potrawy, zawsze to samo menu – pieczony kurczak albo wieprzowina z ryżem i fasolą. Można przeżyć całe tygodnie, nie widząc na talerzu żadnego warzywa, nie licząc frytek. Wszędzie na świecie, jeśli wydajesz więcej pieniędzy w dobrej restauracji, możesz spodziewać się za to lepszego jedzenia. Ale kuba to nie „wszędzie na świecie”. Dobre jedzenie ukryte jest w tzw. Paladarach – małych prywatnych restauracyjkach. Kultura paladarów powstała, gdy oszczędni tubylcy postanowili otworzyć kuchnie dla obcokrajowców, którzy snuli się uliczkami hawany w poszukiwaniu wielkiego przeboju kulinarnego – brokułów. Paladary były na początku nielegalne, ale nikomu to jakoś nie przeszkadzało. Teraz są w jakiś sposób tolerowane, chociaż wiele z nich w dalszym ciągu działa w szarej strefie. Najbardziej znana tego typu restauracyjka – La Guarida – mieści się przy ruchliwej ulicy w centrum hawany, w dość ponurym sąsiedztwie. Niektórzy turyści boją się nawet w tym miejscu wysiąść z taksówki, a wielu z nich po prostu nie ma odwagi zapuścić się w te rejony piechotą. Mijając krzepkiego dozorcę, trafia się wprost do marmurowej, odrapanej klatki schodowej z wykaligrafowanym na ścianie fragmentem przemówienia Fidela Castro. Na drugim piętrze mieści się restauracyjka serwująca najlepsze jedzenie na kubie. Kto był, ten wie, jak czarujące, ekscytujące i zarazem budzące grozę to przeżycie. Wśród gości La Guaridy znalazły się koronowane głowy z całej Europy i gwiazdy Hollywood. Na ścianach znaleźć można zdjęcia zadowolonych postaci z pierwszych stron gazet.

Trudno nie ulec magii tego miejsca. Delikatne, elegancko pokrojone plasterki carpaccio serwuje się tu wraz ze schłodzonym południowoamerykańskim winem. Solidna lazania z królika podawana jest na liściach szpinaku. Posiłek obowiązkowo kończy się łykiem rumu hawana club i zapaleniem cohiby – ulubionego cygara Fidela Castro. Na pudełku tych cygar widnieje zresztą portret zbuntowanego wodza Indian, Hatueya. Paladary to malutkie, proste interesy rodzinne. Gospodarzy trudno jest namówić, żeby wytłumaczyli turystom, jak to się dzieje, że łamiąc tak wiele przepisów, wciąż prosperują. Promienny uśmiech i porozumiewawcze mrugnięcie to jedyna odpowiedź i kwintesencja szelmowskiego ducha kubańczyków, który przenika na wskroś całą tę ognistą, pełną romantyzmu, magiczną wyspę. Jeśli nawet Kubę czekają jakieś zmiany, to jej mieszkańcy w głębi serca i tak na zawsze pozostaną urodzonymi buntownikami.

pokaż wszystkie artykuły

Komentarze

Jeszcze nie ma komentarzy

Dodaj komentarz

Dbając o jakość naszego serwisu, utrzymanie radosnego i optymistycznego charakteru, uprzejmie informujemy, że komentarze i wpisy będą moderowane

Warto spróbować